wtorek, 1 lipca 2014

Rozdział 3

>Piosenka na dziś<

            Vivienne zdecydowanie należała do tej grupy osób, które starannie wykonują swoje obowiązki i dążą do piekielnej perfekcji, którą starają się osiągnąć ciężką i solidną pracą. Panna Brooks odkąd pamięta, zawsze miała dziwne poczucie, iż zawsze coś mogła zrobić lepiej. Nieustannie zmieniała coś w swoim poczynaniu, za każdym razem starała się wykonywać wszystko nieskazitelnie idealnie, co pomimo jej zaparcia, nie przynosiło pożądanych efektów. Każdy kto ją znał, wiedział, że jest ona niesamowicie ambitną dziewczyną i nauka, choć wprawdzie zabrzmi to nad wyraz absurdalnie, jest dla niej obecnie priorytetem. Numerem jeden w tej całej piramidzie codziennych obowiązków, od których nigdy nie starała się wymigać, co jest tak charakterystyczne dla reszty jej rówieśników.
            Kiedy w ogromnej sali wykładowczej dało się dosłyszeć charakterystyczny dźwięk dzwonka, obwieszczającego koniec zajęć z niejaką panią Anabelle Smith, wszyscy studenci poderwali się na równe nogi, chmarami rzucając się w kierunku wyjścia, pragnąc jak najszybciej przepchać się na duży, przestrzenny korytarz. Vivienne jakby wyrwana ze snu podniosła głowę znad swoich notatek, ze zmarszczonym czołem rozglądając się dokoła, ze zdziwieniem stwierdzając, że wszyscy już niemal zniknęli za drewnianymi, dębowymi drzwiami. Z cichym westchnieniem wpakowała do czarnej torby dwa długopisy i różowy zeszyt w kratkę, gdzie z okładki machała jej uśmiechnięta Myszka Miki. Przerzuciła włosy na plecy i odwzajemniając delikatny uśmiech, jakim została uraczona przez swoją profesorkę, żwawym krokiem opuściła salę, czując jak chłodne powietrze z wentylacji przyjemnie otula jej rozgrzane policzki. Zwinnie omijając porozstawianych na korytarzu studentów, szybko przedostała się do rzędu czerwonych szafek, w których spokojnie mogła zostawić swoje rzeczy. Palcami wykręciła odpowiedni, czterocyfrowy kod, po czym otworzyła szeroko drzwiczki, chowając do środka kilka opasłych książek, które wypożyczyła z akademickiej biblioteki.
            - Cholera, gdzie on jest? - burknęła pod nosem, z lekkim grymasem na ustach grzebiąc wewnątrz szafki, w poszukiwaniu sportowego stroju, którego obecnie potrzebowała. Zaczęła przerzucać na boki całą zawartość, ostatecznie znajdując swój obiekt zainteresowania.
            - Zgadnij kto? - poczuła jak czyjaś silna dłoń owija się wokół jej talii, a jej nagie ramiona przyjemnie trąca czyjś ciepły oddech. Brunetka zachichotała pod nosem, zamykając czerwone drzwiczki z cichym brzdękiem.
- Liam, nie mam teraz na to czasu - mruknęła markotnie, a mimo to na jej ustach błąkał się szeroki, głupiutki uśmiech. Odwróciła delikatnie głowę do tyłu i westchnęła cicho, gdy chłopak pocałował ją prosto w zarumieniony policzek. W odpowiedzi pogładziła opuszkami palców jego rękę, którą ją do siebie przyszpilił, a w jej oczach zagościło szczere rozbawienie, gdy dostrzegła zadowolenie na twarzy przyjaciela. Pokręciła z politowaniem głową, wyplątując się z jego uścisku, jednakże łapiąc go za rękę i splatając ich palce razem.
            Większość osób na uczelni, mimo iż bardzo dobrze znała tą dwójkę, była święcie przekonana, że Payne'a i Brooks nie łączą jedynie relacje czysto przyjacielskie. Z ich perspektywy byli słodką parką, która po prostu nie chce, aby ktokolwiek dowiedział się o ich rzekomym związku. I mimo iż Liam, jak i Viv, nie raz zarzekali się takich relacji, to nie przynosiło to żadnych rezultatów, a czasem nawet pogarszało jedynie sprawę, tak więc postanowili to zostawić, dobrze wiedząc, że ludzie i tak będą gadali swoje. W końcu liczy się to, że oni znają prawdę, czyż nie?
             - Nie rozumiem czemu uczęszczasz na te zajęcia, skoro nienawidzisz sportu - westchnął zrezygnowany Payne, marszcząc przy tym charakterystycznie swoje brwi, przez co na jego czole pojawiła się pojedyncza zmarszczka. Vivienne wypuściła mocno powietrze z płuc, spoglądając na przyjaciela, który wydawał się być bynajmniej wzburzony jej postępowaniem. - Po co się męczysz?
- Nie rozumiesz Liam - odparła z lekkim grymasem, przechodząc przez drzwi, gdy brunet kulturalnie puścił ją pierwszą. - Wierz mi, że gdybym nie musiała, to z chęcią omijałabym tę piekielną halę szerokim łukiem - rzuciła z niesmakiem. - Ale dzięki temu, mam większe szanse na zdanie u Evans - dodała zrezygnowana, grabiąc nieco swoje ociężałe ramiona.
            Panna Francella Evans była wykładowcą języka francuskiego, z którym, na wielkie nieszczęście, Brooks miała niemały problem. A że owa kobieta nie należała do najmilszych i w jakiś niewyjaśniony sposób pałała niechęcią do dziewiętnastolatki, robiła niemal wszystko, aby pogrążyć dziewczynę. Na każdym wykładzie pytana była minimum pięć razy i o dziwo, to właśnie jej przypadał zaszczyt czytania swoich kilkustronowych referatów, za które i tak była nagminnie ganiona. W pewnym momencie przeszło jej nawet przez myśl, aby zmienić kierunek studiów, a w ostateczności uczelnię, aczkolwiek wtedy pojawiło się małe światełko w tunelu, a dokładniej sportowe zajęcia dodatkowe, prowadzone właśnie przez pannę Evans. Jak się okazało, kobieta kochała sport, czego nie można było powiedzieć o Vivienne, aczkolwiek  to jej nie przeszkodziło w zapisaniu się do drużyny, w której była jedynym kozłem ofiarnym. Nie mogła się poszczycić dobrą kondycją, ani zwinnością baleriny, jednakże wiedziała, że przynajmniej w minimalny sposób zyska w oczach znienawidzonej profesorki.
            - Nie podoba mi się to Viv - stwierdził poważnie Liam, zatrzymując się razem z nią przed damską szatnią. - Wiem, że zależy ci na tej całej edukacji i dobrej przyszłości, ale nie podoba mi się fakt, że przynajmniej dwa razy w tygodniu wracasz do domu cała posiniaczona i poobijana - mruknął z niezadowoleniem, patrząc się na nią z wyczuwalną troską w oczach. - Nie chcę by któraś z tych dzikusek zrobiła ci krzywdę - dodał, przesuwając delikatnie kciukiem po jej rumianym policzku. Dziewczyna mechanicznie przymknęła powieki, przez dłuższy moment rozkoszując się dotykiem przyjaciela. Payne zawsze sprawiał, że czuła się szczęśliwa i bezpieczna, bez znaczenia w jakiej znajdowała się sytuacji. Brunet miał w sobie coś, co sprawiało, że nie wyobrażała sobie życia bez niego. Był częścią jej codzienności, nieodłącznym elementem, którego potrzebowała jak powietrza. I choć może zabrzmi to nazbyt egoistycznie, ale nigdy nie lubiła się nim dzielić. Naturalnie szanowała jego prywatność, podobnie jak i fakt, że posiadał również innych znajomych, jednakże miała stuprocentową świadomość tego, że nic nie zabolałoby jej mocniej, jak odrzucenie przez Liama. Był jej przyjacielem, bratem, aniołem stróżem. To on zawsze ją wspierał. Tylko na nim mogła bezsprzecznie polegać i tylko jemu bezgranicznie ufała.
            - Nie martw się o mnie. Jestem już dużą dziewczynką - posłała mu uspokajający uśmiech, ściskając jego dłoń swoją. - Widzimy się później - stanęła na palcach cmokając go szybko w policzek i puszczając mu oczko, zniknęła za drzwiami szatni, ostatni raz zauważając rozpromienioną twarz przyjaciela.
 
            - Czy ty możesz choć raz nie być taką łamagą i podać tą piłkę jak należy?! - wrzasnęła zbulwersowana Jules, gromiąc swoim kocim spojrzeniem zrumienioną po uszy Vivienne. Brooks mruknęła w jej stronę ciche "Przepraszam", spoglądając na swoje obtarte dłonie. Westchnęła ciężko, zdając sobie sprawę z tego, że jej kolana wcale nie wyglądały lepiej.
            Tego dnia zdecydowanie nie mogła zaliczyć do udanych, a konkretnie treningu, który od samego początku był jednym, wielkim piekłem. Panna Evans miała dzisiaj niepoprawnie zły humor, przez co zaserwowała swoim podopiecznym morderczą rozgrzewkę, po której Viv ledwo była w stanie utrzymać się na nogach. Gdyby tego było mało, inne dziewczyny również postanowiły dać jakoś upust swojemu zirytowaniu i gdy tylko nauczycielka zarządziła, że dzisiejszego dnia podzielą się na dwie drużyny i zagrają mecz koszykówki, przy każdej możliwej okazji tratowały biedną brunetkę, która nie jest nawet w stanie zliczyć ile razy oglądała dzisiaj brudną, mokrą od potu podłogę. Wszystkie dobrze zdawały sobie sprawę z tego, że Vivienne nie błyszczy znakomitą kondycją i zdawały się jej to przypominać na każdym kroku. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze niejaka Jules Duncan, która nigdy nie przepadała za dziewiętnastolatką. Nie trudno więc się domyślić jak zareagowała na wieść, że będą razem w drużynie.
            - Kretynko, mówiłam podaj! - krzyknęła zdenerwowana blondynka, dźgając swoim różowym, wypielęgnowanym paznokciem ramię Viv. Brunetka skrzywiła się delikatnie, zaciskając palce na swoich granatowych spodenkach. Czasem naprawdę miała ochotę, choć wiedziała, że to niepoprawne, znokautować stojącą przed nią dziewczynę, a potem przeciągnąć przez betonowy chodnik, na którym odznaczyłby się nadmiar fluidu, który schodził z jej twarzy niemal warstwami. Nie to, żeby Brooks miała coś przeciwko używaniu kosmetyków, jednakże uważała, że co za dużo, to niezdrowo, czego idealnym przykładem była rozwścieczona obecnie Jules.
            - Wybacz, nie usłyszałam - mruknęła z niewinnym uśmiechem, choć tak naprawdę już na końcu języka miała dość niemiły komentarz.
- Nie dość, że pokraka to do tego głucha - skomentowała Miranda -  mulatka, która była jedną z przyjaciółek Duncan. Blondynka wykrzywiła usta w kpiącym uśmiechu, pokazując tym samym, że to ona ma przewagę.
- Następnym razem radzę ci usłyszeć Brooks - warknęła jadowicie, z całej siły rzucając piłką w klatkę piersiową Vivienne, która otworzyła usta zdezorientowana, chwilowo tracąc oddech. Wykrzywiła twarz w akcie bólu, dostrzegając cień parszywego uśmiechu na twarzy Jules. - Nie lubię przegrywać, więc lepiej nie spieprz tego - skomentowała jeszcze, wskazując głową kosz przeciwnej drużyny.
            O. RZESZ. W. DUPĘ. Właśnie czekał ją rzut wolny. Rzut, który miał zadecydować o wygranej. Rzut, który na pewno będzie nieudany.
            Brunetka stanęła w odpowiednim miejscu na boisku, w wyznaczonej odległości od kosza. Przełknęła powolnie ślinę, kątem oka zerkając na Duncan znajdującej się w obstawie swojej głupiej świty. Na jej twarzy malowało się wielkie zniecierpliwienie, a zrazem zdegustowanie osobą Viv. Dziewczyna przymknęła powieki, zaciskając palce na sporej, pomarańczowej piłce.
            - Dalej Vivienne, potrafisz - wyszeptała pod nosem, jednocześnie wypuszczając z rąk okrągły przedmiot, który poszybował wysoko w górę.
 
             Ennie rozejrzała się ostrożnie dokoła, wzdychając z ulgą, gdy jej oczom ukazał się dziedziniec zapełniony głośnymi studentami, wśród których nigdzie nie mogła wypatrzeć Jules, co było jej bardzo na rękę. Zdecydowanie powinna jej teraz unikać.
Tak jak Viv przewidziała, piłka poleciała w kompletnie inną stronę niż powinna, nawet nie muskając wierzchem tablicy kosza. Do teraz przed oczami miała pełne nienawiści spojrzenie zielonych tęczówek i jadowite słowa "Pożałujesz tego".
             Dziewiętnastolatka wzdrygnęła się na samo wspomnienie, zaciskając dłoń na pasku czarnej torby i niczym maratończyk wypruła do przodu, pokonując wzdłuż obszar dzielący ją od bramy wyjściowej, gdzie powinna być całkowicie bezpieczna. Czuła jak dziwna adrenalina zaczęła buzować w jej żyłach, a oddech przyśpieszał, gdy była coraz bliżej swego celu. Na jej usta wpłynął uśmiech pełen satysfakcji, gdy jej stopy, odziane w białe balerinki, miały przekroczyć "próg wolności". Chciała nawet podskoczyć w miejscu ze szczęścia, jednakże przeszkodziło jej w tym agresywne szarpnięcie, przez które omal nie straciła równowagi. Poczuła za plecami coś twardego i zimnego, a na nadgarstkach czyjeś dłonie, które w brutalny sposób zacisnęły się na jej skórze. Zszokowana otworzyła szerzej oczy, czując jak głos grzęźnie jej gdzieś w gardle, gdy zorientowała się w swojej nieciekawej sytuacji. Dake Montgomery, osiłek z drużyny footbollowej, z którym sypiała Duncan, przyciskał ją właśnie do nierównej ściany budynku uczelni, zdecydowanie przekraczając wszelkie granice jej przestrzeni osobistej. Za nim stało jeszcze dwóch chłopaków, zapewne jego koleżków, którzy przyglądali się temu wszystkiemu z założonymi rękami i głupimi uśmieszkami na ustach. Przez głowę Vivienne przeleciało jedynie krótkie "Kurwa", gdy poczuła oddech chłopaka na swoim policzku.
            - Doszły mnie słuchy, że wyprowadziłaś nieco z równowagi Jules na dzisiejszym treningu - zaczął niskim głosem, zdejmując dłonie z jej nadgarstków i umiejscowując je po obu stronach jej głowy, przez co zmuszona była patrzeć prosto w jego przerażające, nieodczytane oczy. Brooks przełknęła powolnie ślinę, sama nie wiedząc co powinna na to odpowiedzieć. Przyznać mu rację? Zaprzeczyć? Nie miała zielonego pojęcia co by było lepsze w obecnej sytuacji. - Co prawda nie interesuje mnie durnowate samopoczucie tej tępej blondynki...
- Więc o co chodzi? - wyrwało jej się, czego zaraz pożałowała. Na jego usta wtargnął okropny uśmiech, przez który idealnie mogła dojrzeć jego nieskazitelnie białe zęby. Mógłby grać w reklamie pasty do zębów - pomyślała nieco zdekoncentrowana, zaraz jednak ganiąc się za swoją głupotę. Nie czas na takie myśli.
- Pytanie bardzo na miejscu, Vivienne - przekrzywił minimalnie głowę, przesuwając prawą dłoń na jej wystający obojczyk, po którym przejechał palcami. Dziewczyna zadrżała z odrazą, zaciskając swoje ręce w pięści. Tylko spokojnie, postraszy cię trochę i odpuści. Musi. - powtarzała gorączkowo w myślach, przerażona jego dzikim spojrzeniem. - Wiesz czemu tak bardzo mnie to obchodzi kwiatuszku? - mruknął retorycznie. Brunetka uniosła nieco swe brwi ku górze, a w jego oczach zabłyszczały niebezpieczne iskierki. - Bo liczyłem dzisiaj na dobry seks, którego mi odmówiła - wyszeptał wprost do jej ucha, zgryzając mocno jego płatek. Jej dłonie momentalnie wystrzeliły do przodu i usilnie starały się odepchnąć napastnika do tyłu, jednakże Dake był dwa razy większy od niej, a co za tym idzie, o wiele silniejszy. - Przez ciebie - dodał mrukliwie, układając dłonie na jej biodrach. Z jej ust wyrwało się płaczliwe "Nie!", co zaraz zostało stłumione przez jego dużą dłoń, która zakryła jej rozedrgane wargi. Poczuła jak w jej plecy boleśnie wbija się nierówna powierzchnia budynku, a nogi niemal się pod nią uginają z powodu natłoku negatywnych emocji.
            - Dlatego zajmiesz jej miejsce i z zadowoleniem będziesz wykrzykiwać moje imię - zaśmiał się gardłowo, na co w jej oczach pojawiła się ściana łez. Nie potrafiła nawet określić słowami jak bardzo brzydziła się Montgomerym. Zawsze uważała go za normalnego chłopaka - czyli kochającego sport, lubiącego ładne dziewczyny, no i może czasem zbyt aroganckiego. Nie zmieniało to jednak faktu, że nigdy nie przeszłoby jej nawet przez myśl, że dwudziestolatek może okazać się takim skurwysynem bez uczuć. Szczerze go teraz nienawidziła i jak na ironię losu, jej bezmózga podświadomość uświadomiła ją, że w przeciągu tych dwóch dni, liczba osób, która trafiła na jej czarną listę, powiększyła się w zadziwiający sposób.  
            - P-przestań - wyjęczała przez łzy, gdy szatyn zaczął atakować ustami jej szyję. Mimo iż było to jedno z jej wrażliwych miejsc na ciele, to nie odczuwała przyjemności, a jedynie wielką odrazę i ból, spowodowany zębami Dake'a, które brutalnie zaciskały się na jej, zaczerwienionej już, skórze. Kolana kompletnie się pod nią uginały i zapewne gdyby nie silny ucisk dłoni na jej kruchych ramionach, już dawno siedziałaby na chłodnym betonie. - Pro-proszę cię, ja n-nie chcę - wydusiła błagalnie, gdy poczuła jak biodra dwudziestolatka mocno przylegają do jej. Zachlipała głośno, kręcąc głową na boki, tym samym starając się utrudnić mu dostęp do jej obojczyka.
            - Powiedz mi Montgomery, jesteś na tyle głupi, żeby nie zauważyć różnicy pomiędzy chęcią, a niechęcią ze strony kobiety, czy może to przez dragi kompletnie już ocipiałeś? - do uszu Vivienne dotarł niski, zachrypnięty głos, który choć wydawał jej się bardzo znajomy, to nie potrafiła go zidentyfikować z żadnym ze swoich przyjaciół. Przez postawną posturę Dake'a nie była w stanie dostrzec właściciela owych słów, aczkolwiek reakcja szatyna niezwykle ją zaskoczyła. Jego mięśnie napięły się mocno, przez co stały się twarde niczym głaz, z twarzy znikł ten pewny siebie uśmieszek dupka, a w oczach pojawiło się pewnego rodzaju zawahanie, jakby bił się wewnętrze z tym, co powinien zrobić.
            Po dość krótkiej, aczkolwiek ciążącej chwili, ręce chłopaka nieco się rozluźniły, aż ostatecznie puściły zdezorientowaną i nieco przerażoną Brooks, która momentalnie osunęła się po ścianie na zimną ziemię, podkurczając nogi pod brodę. Dake natomiast powolnie odwrócił się za siebie, robiąc nieco krok w bok, przez co pozwolił dostrzec Viv jej wybawiciela.
            - C-co? - wykrztusiła pod nosem, z wielką dawką niedowierzania. Miała ochotę uszczypnąć się mocno w łydkę, wylać na głowę kubeł zimnej wody i przetrzeć oczy piąstkami, aby mieć pewność, że oto tuż przed nią i Montgomerym stał Louis Tomlinson. Ten sam, przez którego wyszła wczoraj z kawiarni, modląc się w duchu o to, aby nigdy więcej go nie spotkać.
- N-nie chcę kłopotów Tomlinson.
            Och, czyżby Brooks się przesłyszała, czy właśnie Dake się zająknął?
Jej oczy otworzyły się nieco szerzej, gdy dostrzegła okropny uśmiech na twarzy Louisa, który nawet w minimalnej cząsteczce nie był wesoły. Musiała przyznać, że wyglądał znacznie inaczej niż na ich ostatnim spotkaniu. W tym momencie był taki... przerażający. Dziewczyna była pewna, że gdyby chłopak rzucił teraz jakiś niemiły komentarz względem niej, to nie odważyłaby się by odpowiedzieć mu tym samym.
            - Nie wydaje ci się, że nieco za późno na takie pieprzenie? - zakpił brunet, mierząc zimnym spojrzeniem postać Dake'a.
            Włosy Tomlinsona jak zwykle pozostawione były w artystycznym nieładzie pod tytułem "Właśnie uprawiałem dziki, nieokiełznany seks". Malinowe usta tworzyły cienką linię wyrażającą podirytowanie, natomiast żuchwa idealnie się zarysowywała przy każdym zaciśnięciu szczęki, na której tradycyjnie znajdował się kilkudniowy, seksowny zarost. Duże dłonie chłopaka schowane były w kieszeniach męskiego, czarnego płaszcza, który sprawiał jedynie, że brunet wyglądał niepoprawnie gorąco. Jego palące spojrzenie cały czas skierowane było na rozstrojonego szatyna, który nie potrafił podjąć wewnętrznie decyzji, co powinien ze sobą począć. Zapewne jego myśli tkwiły pomiędzy "Uciekaj gdzie pieprz rośnie", a "Wyluzuj stary, przecież nie ma się czego bać". I choć ucieczka dwudziestolatka wydałaby się Viv nad wyraz tchórzliwa i niemęska, to jednak szalę przeważył rozsądek, który podpowiadał jej, że Dake byłby skończonym idiotą, gdyby teraz postanowił skonfrontować się z pewnym siebie Louisem, który z pewnością nie szczędziłby swojej siły, w wybijaniu mu z głowy jego idiotycznego zachowania.
            - To ja, dobroduszny, daję ci szansę na spłacenie twojego pierdolonego długu, za który sam zakładam własną kasę, a ty zamiast zająć się skombinowaniem forsy, wolisz bzykać panienki, które na dodatek sobie tego nie życzą?! - jego ostry głos, niczym nóż przeszył gęste powietrze, powodując miliony ciarek na ciele, już i tak mocno rozedrganej, Vivienne.
Tomlinson zrobił kilka powolnych kroków do przodu, na co z twarzy szatyna odpłynęły wszystkie kolory. Bał się Louisa. Jak cholera.
- M-mogę to wyjaśnić...
- Och czyżby? - zaśmiał się kpiąco brunet, a jego brew poszybowała lekko ku górze w geście zirytowania. Dake przełknął powoli ślinę, wycierając spocone dłonie o swoje ciemne dżinsy.
- O-ona - wskazał głową w kierunku roztrzęsionej Brooks. - To jej wina. Sama tego chciała. Kusiła mnie, zaczepiała, kokietowała... Sądzisz, że byłbym zdolny do zrobienia krzywdy jakiejkolwiek dziewczynie? - zaśmiał się nerwowo, zerkając co chwila za siebie na siedzącą, na betonie brunetkę. W jej oczach wymalowało się niedowierzanie, a usta jeszcze bardziej uformowały się w grymasie obrzydzenia. Co za podły, obleśny palant!
- Przecież znasz mnie stary - dalej ciągnął tę farsę, zapewne nie zdając sobie kompletnej sprawy z tego, że owa dwójka miała przyjemność poznać się wczorajszego dnia. O ironio.
             Po słowach Dake'a, ciemne, świdrujące oczy Louisa wystrzeliły prosto w kierunku Viv, która była na skraju załamania emocjonalnego. Sama już nie wiedziała, czy powinna się rozpłakać z powodu tego, że jeszcze kilka minut temu była napastowana przez jednego ze swoich rówieśników, czy może rozwścieczona rzucić się do gardła tego dupka i wbić paznokcie mocno w jego krtań, aby nie mógł wypowiedzieć już żadnych kłamstw względem jej osoby.
            Brunetka poruszyła się nieco niespokojnie, nie potrafiąc oderwać swoich tęczówek od Tomlinsona, który również nie urwał ich kontaktu wzrokowego. Miała dziwne wrażenie, że chłopak przez cały ten czas starał się oszacować jej stan i dowiedzieć się, do czego zdążył posunąć się Montgomery. Na samą tą myśl czuła dziwne ciepło w dolnej partii brzucha, które przyjemnie rozprowadzało się po całym jej ciele. I choć za nic nie chciała się do tego przyznać zapierając się rękami i nogami, to w głębi duszy miała taką maleńką, chociażby delikatną, płonną nadzieję na to, że brunet przynajmniej trochę się o nią martwił. Dobrze by było mieć świadomość tego, że nawet taki dupek jak on, ma czasem ludzkie odruchy.
            Ciążącą pomiędzy całą trójką ciszę, przerwał dość głośny, przeraźliwy śmiech Tomlinsona, który zdążył przenieść swoje spojrzenie na przerażonego Dake'a, który wyglądał jakby miał zamiar porządnie popuścić w gacie. Nim szatyn zdążył mrugnąć powiekami, Louis doskoczył do niego niebywale szybko, łapiąc dłońmi kołnierz jego szarej bluzki, przysuwając go mocno do siebie, niemal unosząc nad ziemią. Zmarszczył groźnie swoje brwi, a w jego oczach błysnął najprawdziwszy gniew.
            - Pozwól, że nauczę cię kultury Montgomery - wysyczał nadzwyczaj jadowicie, przyciskając swoimi knykciami jego przełyk, przez co chłopak zaczął się delikatnie dusić. Brutalnie cisnął go ku dołowi, w wyniku czego Dake nadział się brzuchem prosto na jego uniesione kolano, wydając z siebie zduszony jęk, gdy nie potrafił nabrać pełnego wdechu w płuca. Vivienne, widząc to wszystko, zakryła jedynie usta dłonią, dociskając się plecami mocniej do zimnej ściany, przez którą tak piekielnie pragnęła teraz przeniknąć.
Tomlinson złapał za fraki zgiętego w pół szatyna i wyprostował go gwałtownie, zmuszając do spojrzenia na swoją nienaturalnie spokojną twarz. Jakim cudem wyprawia takie okropne rzeczy z niewzruszeniem?! - krzyknęła zdesperowana w myślach brunetka.
            - A teraz grzecznie powtarzaj za mną - rozkazał brunet, mocniej zaciskając pięść na jego wymiętej koszulce. - Nie wolno mi dotykać kobiet wbrew ich woli - warknął. Szatyn bez mrugnięcia okiem wykonał polecenie, niemal skomląc, gdy potężny but Louisa uderzył prosto w jego łydkę, przez co napastnik Brooks opadł na kolana, klnąc głośno z bólu.
Vievienne bardzo dobierze wiedziała co Tomlinson chciał osiągnąć tym posunięciem. Zapewne pod wpływem nacisku nastąpiło zerwanie mięśnia brzuchatego łydki, co serwowało mu poważną kontuzję. Rehabilitacja potrwa co najmniej rok lub dwa.
            - Nie mogę przeklinać w towarzystwie kobiet - ciągnął dalej Louis, który najwyraźniej lubił sprawiać innym krzywdę. - No dalej, śpiewaj! - zakpił, wymierzając mu mocnego sierpowego w szczękę, w wyniku czego rozłożył się jak długi na ziemi, jęcząc niewyraźnie słowa Tomlinsona. - Głośniej księżniczko!
           Vivienne przyglądała się temu wszystkiego z mocno bijącym sercem, czując coraz większy strach i przerażenie. Dobra. Nie ukrywa, że chciała, aby brunet skopał dupsko Dake'owi za to co jej zrobił, ale z całą pewnością, nie miała na myśli tego, aby odesłał go z darmowymi pozdrowieniami do najbliższego szpitala. Na miłość boską, przecież on go zabije!
           Dziewczyna niepewnie podniosła się na drżących nogach, z niesmakiem przyglądając się temu, jak szatyn wypluwa z ust krew, która idealnie bazgra szarawy chodnik. Poczuła niemałe mdłości na widok szkarłatnej cieczy i była pewna, że przez chwilę ogarnęło ją dziwaczne wrażenie, że grunt usuwa jej się pod stopami. Przełknęła powolnie ślinę, poprawiając swój błękitny sweterek, ganiąc się w myślach za poczucie winy jakie się u niej pojawiło, gdy przyglądała się bólowi Montgomerego. Wiedziała, że mu się należy, jednakże jej natura wewnętrznie się z nią spierała i kazała jakoś zareagować, zanim Tomlinson posunąłby się o wiele za daleko. A świadomość podpowiadała jej, że niewiele ku temu brakowało.
            - Louis, proszę, przestań - wydukała łamiącym się głosem, zaszklonymi oczami przyglądając się brunetowi, który stał nad swoją ofiarą, patrząc się z wyższością. To było takie zadziwiające, że pomimo tego wszystkiego, jego twarz cały czas pozostawała w błogim spokoju. Jedynie jego głos zdradzał wewnętrzne emocje, które rozrywały go od środka i pragnęły ujrzeć światło dzienne.
Chłopak powolnie przeniósł wzrok na ledwo stojącą Vivienne, która podtrzymywała się drżącą ręką ściany budynku, aby przypadkiem ponownie nie zawitać na chłodnym betonie. Jego ciemne tęczówki za nic nie przypominały tych tajemniczych błękitnych, którymi uraczył ją wczorajszego dnia. I wiecie co? Tamtejszy Louis, zdecydowanie bardziej przypadł jej do gustu. Mimo iż bezsprzecznie pozostawał dupkiem.
            Oboje przez chwilę mierzyli się nieodgadnionymi spojrzeniami, każde analizując w głowie swoje własne myśli. Tomlinson zdecydowanie czuł mocne podirytowanie dziwacznym zachowaniem brunetki. Przecież ratował jej ten zgrabny, nieco kościsty tyłek z łap tego pieprzonego zboka, a ona zamiast paść na kolana i mu dziękować, broni swojego napastnika? Ta dziewczyna zdecydowanie była dla niego chodzącą zagadką. I to właśnie denerwowało go najbardziej. Nigdy nie miał problemów z odczytaniem innych ludzi. Zazwyczaj przewidywał co kto powie, bądź co zamierza zrobić. Ale ona... Brooks była nadzwyczaj oryginalną osóbką. I w pewien sposób zaczynało mu się to podobać. Lubił wyzwania, a rozgryzienie Viv zapowiadało się niezwykle kusząco.
            Dziewczyna drgnęła w miejscu, kiedy Tomlinson chwycił gwałtownie Dake'a za koszulę i postawił do pionu, popychając w jej stronę. Zimny pot przepłynął po jej kręgosłupie, a palce prawej dłoni nieco mocniej wbiły się w nierówną powierzchnię ściany. Kiedy mężczyźni stanęli tuż przed nią, Louis trzymając szczelnie za kark chwiejącego się szatyna, przekrzywił minimalnie głowę, zwracając się do Montgomerego.
            - A teraz grzecznie przeprosisz panią za swoje niewłaściwe zachowanie - zakomunikował, mocniej wbijając palce w skórę chłopaka. Jego usta wygięły się w lekkim grymasie, jednakże spojrzał swoimi oczami w przerażone tęczówki Vivienne, która stała jak sparaliżowana.
- P-przepraszam Vivienne. To się już nigdy nie powtórzy. O-obiecuję - powiedział powolnym, łagodnym tonem, w którym faktycznie dopatrzyła się akompaniamentu skruchy. A może po prostu się bał, że Louis zrobi mu jeszcze większą krzywdę?
            Mimo to, brunetka kiwnęła ledwo widocznie głową, jednakże nie była w stanie wysilić się chociażby na cień sztucznego uśmiechu. Ta sytuacja zdecydowanie zbyt ją kosztowała i bezsprzecznie była wdzięczna Bogu za to, że potrafiła powstrzymać łzy, jakie nadal cisnęły jej się do oczu i cholernie piekły pod powiekami.
            - Obyś się tego trzymał Mongomery - warknął Tomlinson, odpychając go na bok i wskazując głową, że ma się stąd szybko ulotnić. Dake nie zważając na swoje poobijane ciało i poturbowaną nogę, niczym gazela ruszył przed siebie, zapewne byle być jak najdalej od bruneta. I wtedy Vivienne zdała sobie z czegoś sprawę. A gdzie do cholery podziali się jego koledzy? - przemknęło jej przez myśl, gdy uświadomiła sobie, że przez całą tą akcję, nigdzie nie mogła ich dostrzec.
            - Uciekli jak tylko się tu pojawiłem - mruknął ochrypły głos tuż przy niej, na co podskoczyła w miejscu, przenosząc swoje zagubione spojrzenie na Louisa, który bezwiednie oparł się plecami o ścianę budynku uczelni, to samo robiąc z prawą nogą. Jej brwi zmarszczyły się delikatnie, a usta wykrzywiły w lekkim grymasie. Ten popapraniec czyta w myślach, czy jak?! - Swoją drogą, nie sądziłem, że preferujesz takie beznadziejne towarzystwo - stwierdził ze złośliwym uśmieszkiem na ustach, zapalając papierosa, którego wcisnął pomiędzy pełne wargi. Schował czerwoną zapalniczkę do kieszeni płaszcza, prychając kpiąco, gdy dostrzegł jak nos brunetki marszczy się lekko na widok szarych  kłębów. - Chcesz? - spytał, celowo uśmiechając się do niej niewinnie i wyciągając w jej kierunku zapalonego papierosa, jednocześnie buchając jej w twarz ciemnym dymem. Vivienne zakaszlała gardłowo, z niesmakiem machając dłonią, odganiając od siebie niechcianą truciznę.
- Pieprz się - wycedził zła, dobrze wiedząc, że chłopak zrobił to celowo. Nie dało się nie zauważyć jej niechęci do papierosa, którego kilka minut temu wyciągał z opakowania.
Brunet zaśmiał się nisko, machając przy tym niedowierzająco głową.
- Wszystkim dziękujesz w taki przyjemny sposób?
- Tylko komuś twojego pokroju - odcięła się, jednak zaraz tego pożałowała. Zgryzła mocno dolną wargę, gdy przed oczami pojawił jej się Louis sprzed kilkunastu minut. Zdecydowanie nie chciała mieć z takim Tomlinsonem styczności, a poza tym... Bądź, co bądź uratował ją. W sposób, którego nie pochwalała, ale jednak.
- Jesteś najbardziej irytującą dziewczyną jaką znam - mruknął sfrustrowany brunet, opierając się barkiem o ścianę, w wyniku czego stał teraz przodem do niej. Jego oczy z intensywnością świdrowały jej zakłopotaną twarz. Dziękuję? - pomyślała urażona, zaciskając palce na pasku swojej czarnej torby.
- A ty najbardziej denerwującym facetem jakiego znam - burknęła. Jego brwi drgnęły w geście rozbawienia.
- To znasz jakieś innego mężczyznę poza mną? Ty? Wielka cnotka Vivienne Brooks?
- Owszem - wycedziła przez zaciśnięte zęby, odpychając się od ściany i stając już pewnie na swoich nogach. - I uwierz mi, są o wiele bardziej interesujący od ciebie.
 - Och doprawdy? - zakpił, ponownie zaciągając się papierosem. - A ich zajęcia pozalekcyjne to gra na skrzypcach, jazda konna i popołudniowe picie herbatki?
            Żyła na czole dwudziestolatki zaczęła niebezpiecznie pulsować, w krew przyśpieszyła swoje tempo. Jej oczy ciskały niemal gromy w kierunku nad wyraz zadowolonego Louisa, który najwyraźniej był usatysfakcjonowany ich wymianą zdań. Czemu to akurat on musiał ich zauważyć? W Londynie jest tylu mężczyzn, więc czemu, kurwa mać, musiało paść na Louisa Cholernego Tomlinsona?!
            - Co ty tu robiłeś? - wypaliła nagle, mierząc postać chłopaka uważnym spojrzeniem. W jego tęczówkach zabłysło zdezorientowanie, a wymownie uniesione brew, mówiła wyraźnie "Wyrażaj się nieco jaśniej dziewczyno". - Śledzisz mnie? - palnęła bez zastanowienia, zaraz spalając porządnego buraka, gdy usłyszała głośny, niedowierzający śmiech Tomlinsona. Brunetka poruszyła się niespokojnie w miejscu, bawiąc się nerwowo palcami.
- Uwierz mi Księżniczko, że mam lepsze rzeczy do roboty niż chodzenie za tobą - zadrwił, rzucając peta na ziemię i zgniatając go butem. - Przyjechałem po Caroline. Swoją drogą, cóż za zbieg okoliczności, że uczęszczacie na tą samą uczelnię - uśmiechnął się złośliwie, wypuszczając ostatnie kłęby dymu spomiędzy pełnych warg.
            Samopoczucie Vivienne zdecydowanie opadło w tymże momencie na samo dno. Wiadomość, że uczy się w tym samym budynku z szatynką, która mocno pałała do niej niechęcią i wcale tego nie ukrywała, bezsprzecznie jej się nie podobała. Już i tak miała tu sporo wrogów, naprawdę nie potrzebowała ich więcej.
            - Mniejsza - bąknęła zażenowana, odrzucając karmelowe kosmyki włosów na plecy. - I następnym razem nie wyciągaj przy mnie tego świństwa - dodała z wyraźnym grymasem niezadowolenia, wskazując butem zgniecionego papierosa.
- Następnym razem? - westchnął z niedowierzaniem Louis. - Nie łudź się Księżniczko, że zamierzam aż tak długo ciągnąć tą bezsensowną znajomość - zakpił, a w niej aż się zagotowało. Sądziła, że po uratowaniu przez Tomlinsona, nieco zmieni zdanie o dwudziestojednolatku, jednakże mocno się przeliczyła. Brunet nadal pozostawał nieopisanym dupkiem.
 
Ażeby go szlag trafił!

 

Od autorki:

Cóż, widzę że chyba coraz więcej osób zaczyna mnie tutaj odwiedzać ;)
Jestem bardzo szczęśliwa z tego powodu i nie ukrywam, iż mam wielką nadzieję, że jeszcze wzrośnie liczba czytających, jak i komentujących.
Ale jeśli chodzi o rozdział, to jakie macie wrażenia?
Jakiego Louisa wolicie? Tego "dobrego", czy może "złego"? Cóż, jakby nie patrzeć, według mnie w takiej, czy innej wersji prezentuje się dość... gorąco, huh? ^^
A jeśli chodzi o Liama... nie dajcie się zwieść. Chociaż jestem ciekawa ilu z Was uda mi się zaskoczyć dalszymi wydarzeniami, gdyż mam już swoje małe, słodkie plany co do Payne'a (:
Czekam na Wasze szczere opinie ;3
 
Kolejny rozdział postaram się dodać jeszcze w tym tygodniu! :)
 
P.S. Wiem, że ten pojawił się z jednodniowym opóźnieniem, ale hej! Chyba mi wybaczycie, prawda? *.* <3


нσρє♥

6 komentarzy:

  1. " przeciągnąć przez betonowy chodnik, na którym odznaczyłby się nadmiar fluidu, który schodził z jej twarzy niemal warstwami " uwielbiam to !!! Hahahahhaa :*
    Moja kochana Hope. <3
    Rozdzial jest świetny. Ja pierdziele, uwielbiam Louisa, normalnie jest tak zajebiaty , że ja pierdole xd niezle określenie, tak wieeem xdd ale Viv uwielbiam jej postac. Jest taka ..taka niby wrazliwa ale potrafi odpłacic pięknym za nadobne. Po raz kolejny mam przez ciebie kompleksy. Dołujesz mnie. Piszesz za PERFEKCYJNIE, aż za bardzo noooooooo!! Co ja poradze, jestes moja inspiracją ? Nie wiem. No po prostu cię uwielbiam, w sposob w jaki piszesz jest tak niesamowicie niesamowity xdd ze czasem zapominam jak sie oddycha. Czy mam plakac, czy sie smiac ?
    Tak sie ucieszylam na nowy rozdzial..ze sasiedzi na podworku to chyba beda o mnie plotkowac ze dwa tygodnie " o jakas idiotka skacze i krzyczy z radosci jak by ja opentało" juz ja to widze. Ja pierdole. Xdd
    Lou ! 100 punktow dla ciebie rycerzyku. Za uratowanie zycia Viv ! :*
    Aaaaaa zapomnialabym o Liamie słodziaczku. Sama jak na poczatku czytalam to takie wtf...co oni para , czy co? Aleee..nie wierze ze to tylko przyjazn. No przynajmniej z jego strony.
    Kooocham cie bardzo mocno i nie moge doczekac sie kolejnego cudownego, zapierajacego dech w piersiach, nie do opisania, jedynego w swoim rodzaju, niesamowicie cudownego rozdzialu :*
    Ale tu słodko sie zrobilo, omg. Ale ci nasłodziłam !! Xd a fe.
    Trzymaj sie misiaku ;* ;* ;* ;* ;* ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. o matko Louis co za palant ale lubie taki bad boyow ;d ale w srodku z miekkim serduchem ;d rozdzial swietny zreszta uwielbiam wszystkie Twoje blogi i Liam oj chyba bedzie sie dzialo i to ostro ;d czekam na nexta pzdr Kinga

    OdpowiedzUsuń
  3. O ja tej , super rozdział , nie mogę doczekać się następnych :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bosko bosko bosko! Jezu bosko! Jak się wkręciłam w tę historię to nie wiem! Niech wena i wolny czas do Ciebie strumieniami płyną, bo marzą mi się kolejne rozdziały♥
    Louis niech będzie zły i dobry. Boski jest i biorę go całego♥
    Tak swoją drogą, nie jestem zbyt dobra w komentowaniu i czasami (częściej niż czasami) łapię lenia i po prostu komentować mi się nie chce. Ale czytam i czytać będę, więc masz jednego "cichego" czytelnika :D a dzisiaj ten m. brzuchaty zainspirował mnie do komentarza, ot takie zboczenie po studiach :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Spróbuj mi tylko zepsuć Liama, to ci pokażę gdzie pieprz rośnie i gdzie raki zimują! Nie psuj go, jest idealny! Masz racje, Lou jest gorący! :D

    OdpowiedzUsuń
  6. O rajuśku! Lou jakiś Ty gorący!
    Tak szczerze to lubię Tomlinsona dobrego i złego. To połączenie jest takie seksowne. Och, niech Cię diabli Tommo! :D
    Dobrze, że uratował Viv, ciekawe jak teraz będzie między nimi. No i co też wymyśliłaś z Liamem. Kurde on też jest taki słodki, ale mam obawy że coś się za tym kryje.
    Czekam oczywiście na kolejny, już nie mogę się doczekać! Och dziewczyno pośpiesz się :P
    Pozdrawiam Asiek :)

    OdpowiedzUsuń